w smutku, w samotności, w rozpaczy,
nie mam dla siebie litości ani grosz,
ulotna moja myśl rozprasza się po kątach
nie mogę nie czuć nic, nie mogę tak do końca
umiera we mnie coś codziennie i tak mocno
boli mnie to, że codziennie odradza się na nowo
w milczeniu pustych dni wykrzyczeć się nie umiem
pozbyć się tego nie chcę, choć wiem jak to truje
nadzieją, że może dziś i wiarą, że jednak jutro
nie przychodzi wciąż ten dzień i przyjść od dawna nie chce
przemawiam sama do swego rozumu, że nie przyjdzie,
a on, że jest pewnie na to za wcześnie
nie umiem się wyplątać, to jak pułapka na mnie samą,
a może nie chce bo tak mi dobrze wierzyć
choć ta wiara w moim sercu głęboką jest raną,
powtarzam sobie, że czas leczy rany,
myśląc, że w końcu to On uleczy, nie sam czas
przetrwany na czekaniu, nie wartym czy może jednak
nie wiem, gubię się sama, a czas mnie nie oszczędza.